



Jestem, jestem Wasz legendarny sprawozdawca rowerowy powraca z nowymi propozycjami szlaków do objechania.. . Jestem pewien, że czas mojej nieobecności Czytelnikom dłużył się niemiłosiernie… ale uspokajam mam się dobrze spieszę z relacją.
Nasza weekendowa wycieczka odbyła się na Pojezierze Iławskie, tym razem jadę w towarzystwie 3 Pań… ze składu wycieczki 3+1 wynika jednoznacznie, że mamy obecnie czasy kobiet.. one nie wymiękają… choć będzie jeszcze czas dowieść męskiej dominacji…
Poranek budzi nas na Warszawskich siekierkach.. bardziej budzik niż poranek on nie ma takiej mocy… szybkie śniadanie i zabieramy się do ruszania bo pociąg nie zaczeka choć trzeba oddać kolejom polskim, że można czasem liczyć na 5-10 minutowy ratunek dla śpiochów. Dla pasażerów jak i kolejarzy, jak u klasyka, “najgorszy jest dzień kiedy wszystko odjeżdża zgodnie z planem… wtedy z niczym nie można zdążyć”. Zjadamy śniadanie i zbiegamy do garażu po nasze weekendowe środki lokomocji, podprowadzam rower a tam wita mnie słynny “kapeć” w przednim kole… ja piii…tole.. tego nie wymyślił by twórca filmu grozy. Ciśnienie w górę pompka w garść… ( nauczka dla podróżnych jest taka aby zawsze przed wyjazdem ustalać dyżury pilnowania ciśnienia w kołach roweru.. zmiany co 2 godziny.. bez tego nie idzie wygrać z zaskoczeniem…). Na szczęście pompując co 3-4 km udaje nam się dojechać do pociągu.
Podróż KM…
Dla każdego kto korzysta z tego przybytku jest to opowieść sama w sobie warta kilku A4.. ja nazwę to skrótem.. massakra… Człowiek na Człowieku (okazuje się że to pierwszy 7:50 i chyba jeden z niewielu pociągów do Działdowa w sobotę.. ). Na miejscach dla rowerów drzemią 3 osoby, wisi jeden rower w związku z tym, nasze miejsce okazuje się w drzwiach wejściowych wagonu tuż przy kiblu… .
Na każej stacji przeżywamy walkę z wysiadającymi, wsiadającymi, stojącymi w kolejce po bilet, wracającymi z biletem “na tył” i przepuszczaniem Pani Kierowniczki pociągu (jej najbliższe drzwi zepsute bądz zablokowane w każdym razie nie mogły być używane), która oprócz sprzedaży biletów jeszcze na każdej stacji odgwizduje odjazd jakby nie można wyposażyć maszynisty w lusterka… . Sprzedaż biletów w KM na czole wagonu to jakiś koszmar (gdzie automaty? gdzie bilety na komórkę? może naród nie umie z tego korzystać? a może automaty nie są na każdej stacji? może nie kupisz przez komórkę? nie znam przyczyn ale wracając obserwowaliśmy dokładnie to samo… aż się prosi o lepszą organizację. Okazało się że Kierownik pociągu powrotnego też gwizdał odjazd, też sprzedawał bilety i jeszcze nagle zniknął z przedziału za maszynistą celem bodajże kontroli biletów… … a ludzi chcących kupić bilet przybywa na każdej stacji… to na prawdę nie jest z Barei to przypadek z kolei, w pewnym momencie sam Pan spocony już lekko kierownik podciągając spodnie stwierdził “nie ma nawet czasu piardnąć” i to była rzeczywista prawda widzieliśmy jego pracę na własne oczy…).
W ramach desperacji na jednej z bardziej zalesionych stacji puszczamy plotkę, że w lesie bardzo obrodziły w tym roku jagody a grzyby są nie do przebrania… niestety pomysł nie został uznany za wart realizacji przez współpasażerów i nadal stoimy na jednej nodze jak bocian z kierownicą rowerową wciśniętą w brzuch w drzwiach wejściwoych wagonu… “to jest jakaś masakra”, że użyje słów z innego klasyka.
Wracamy na tory rowerowe
Po opróżnieniu pociągu, udaje nam się dokonać wymiany dętki tuż przed naszym wysiadaniem na ostatniej stacji KM czyli w Działdowie. Teraz wszystko w naszych nogach, głowach i smartfonach na Finał Ligii Mistrzów musimy być w Siemianach jakieś 100 km na północ od Działdowa. W drogę… Jedziemy na Koszelewy, Kopaniarze, Lubawę i Iławę..
Aż miło jak asfalt jest pokroju tego dla bolidów F1, rowerzysta też może sobie pozwolić. Droga wiedzie w zasadzie bez zaskoczeń, poloe, pole, pole, Kościół na wsi lub w miasteczku i tak prawie do Lubawy. Tu przed Lubawą jakieś 5-7 km miłe zaskoczenie drogowcy robią nowiuteńki asfalt nie tylko dla samochodów ale i dla rowerzystów już ich lubię.
W Lubawie wiadomo… kościół i atrakcja miasteczka Fontanna miejska…
W Lubawie lody dla ochłody jak również zakup wody.
Jak widać pogoda ciągle dopisuje a otaczająca nas wszędzie zieleń przypomina nam, że to jest majowy weekend w Polsce.. może nie długi ale bardzo przyjemny.
Wiedzeni ciekawią i znudzeni asfaltową podróżą z trasy 536 na Iławę za miejscowością Rodzone skręcamy w prawo na mały bór potem jedziemy na ławicę a z ławic czerwoną ścieżką rowerową na Dziarny i Iławę. Droga na Ławice pozwala odpocząć.
Ten drogowskaz upewnia nas, że jedziemy w dobrym kierunku
Wreszcie pora obiadokolacji.. lądujemy w Iławie…
Jeszcze około 15 km do celu… po takim odpoczynku łykniemy to bez trzymanki..
Na Siemiany jedziemy znów leśnym skrótem tym razem na Gardzień, kraina jest tu bardzo przyjazna rowerzyście, mnóstwo cienia a do tego droga nie z piachu..
Nasz Cel podróży Siemiany nad jeziorem Jeziorak bardzo miła turystyczna kraina, z dużą mariną jachtową z dwoma barami i naszą super “Rybaczówką” na skarpie nad samym jeziorem.. widok zarówno wieczorny jak i poranny bardzo malowniczy.
Mimo blisko 100 km w pośladkach, jednak Twórca musi tworzyć inaczej piękna wycieczka uleci z jego głowy jak dorastający bociek z gniazda
Za to z rana pogoda jak malowana…
Obiecałem Wam “odkucie” się na kobietach.. oto ta chwila.. . Tak się składa że nasza wizyta przypadła na Finał Ligi Mistrzów i tu się okazała wyższość mężczyzny nad kobietami… tylko ja osobiście wypiłem piwko i obejrzałem ten niezwykle emocjonujący mecz do samego końca (przypłaciłem to krótszym czasem na regenerację ale tego żadna kobieta Świata zrozumieć nie będzie w stanie… tak tak moje drogie Panie…) .
Przebieg trasy z dnia pierwszego poniżej
http://www.endomondo.com/workouts/345502821/11058546
Dzień Drugi, gdy szukamy ciekawej rowerowej drogi do Działdowa
Dzień drugi zaczyna się z jajami… na patelni rzecz jasna… liczymy chyba, że ten ptasi wytwór doda nam skrzydeł.. na pewno się przydadzą bo w planach 120 km +/- zwyczajowe 10 % na błądzenie… .
Z Siemian ruszamy na północ celem objechania jeziora Płaskiego i bardzo ciekawego w swoim kształcie jeziora Jeziorak. Droga jest tylko nasza
Jedziemy na Jerzwałd, Dobrzyki i Śliwę, zajeżdżamy też na wyspę Bukowiec, która okazuje się prywatnym przybytkiem, nawet ptaki składające tam jaja płacą czynsz leasingowy dawniej znanym jako dzierżawny… .
Mapa pojezierza poniżej, przyznajcie sami, że chcielibyście się tu znaleźć z rowerem w piękną pogodę
To najbardziej malowniczy odcinek naszej dwudniowej wycieczki
Podróż wiedzie przy samej linii brzegowej jeziora, za miejscowością Śliwa. W Śliwie jedziemy na Karpowo, dalej pojechaliśmy na Wieprz a potem przy jeziorze na Urowo. Można by jeszcze wcześniej tzn. w Karpowie zjechać bliżej jeziora wtedy nasz przemiła jazda przy jeziorze trochę by się wydłużyła.
To co nas spotyka potem… jest Kosmosem droga asfaltowa przez las na Samborowo 8 km (początek niedaleko miejscowości Sąpy) asfaltowej ścieżki rowerowej. Cały odcinek droga wiedzie w lesie, bez ruchu samochodowego, minęliśmy tylko grupę 5 rowerzystów, takich miejsc szukamy.
Z Samborowa, kierujemy się na Lipowo, mijając po drodze ciekawe konstrukcje architektoniczne
Przed nami jeszcze kawał drogi.. a dobra pogoda się powoli kończy… Nie składamy jednak broni dosiadamy naszych koni… . W okolicach miejscowości Zajączki udaje nam się zgubić tropy… zamiast w kierunku na Marwałd walimy na Wiśniewo, nos jednak nie zawodzi, smartfon dopomaga i wracamy na właściwe tory. W miejscowości Glaznoty (rejon Dylewskiej Góry) odkrywamy kolejną krainę rowerzysty.
Z mapy czytamy, że jest tu mnóstwo kolorowych rowerowych szlaków. Nasz jest czerwony… Trochę się nam wije droga, odstępujemy od planu podróży ale i tak było warto… odkrywamy budowle z czasów rzymskich.. , jak również odnajdujemy poszukiwaną od dawna ciszę, ukrytą wśród zielonego lasu…
Aż żal opuszczać takie miejsce… ale na nas czas pociąg na pewno będzie punktualny…
Ciśniemy tak ostro, że aż się z nieba polało… na szczęście chmura się nie urwała a deszczyk majowy rowerzyście niegroźny… dalej dalej na Zamkowy Młyn
Po każdym deszczu jest jednak czas na lepszą pogodę… tego własnie doświadczamy ostatnia prosta na Działdowo wita nas olśniewającymi promieniami słońca… czego można pragnąć więcej od weekendu na rowerze…
Lądujemy w Działdowie… w żołądkach pusto, stan sił mięśniowych pokazuje 3 % mocy co nie powinno dziwić po rowerowym urobku (http://www.endomondo.com/). Koniecznie musimy znaleźć bar regeneracyjny.
Udaje się, pierwsza rowerzystka zjada pół kilogramowego schaba, druga 50 cm zapiekankę reszta zajada 2 x rosół plus flaczki…
Zapasy uzupełnione więc pora wracać na drugą nie weekendową a zawodową stronę… .
Zachęcam każdego do powtórzenia tej wycieczki jak również pozostałych, które opisuję bo jak wiadomo moim głównym celem jest dzielenie się rowerowym entuzjazmem i doświadczeniami. Wyjazd jest niemal dla każdego, budżet nieduży (podwiozły nas Koleje Mazowieckie za 42 zeta w obie do Działdowa) a dalej już tylko nasze mięśnie napędzane czymkolwiek co da się zjeść najlepiej na szybko i na zimno.
Generalnie wyjazd muszę uznać za udany, bardzo miło się podróżuje pośród zielonych pól, wśród dróg gdzie cień rzucają przydrożne drzewa jak również pośród Pań, które zawsze mają rację i zawsze mają coś do powiedzenia… .
Jakby ktoś pytał… Iława zdobyta…
a ponadto
warmińskie Siemiany, jestem ukontentowany, warmińskie Siemiany
Pozdrowienia ze szlaków
Robson nie mylić z Trybsonem..
5 czerwca 2014 o 17:30
Żal, że taka wędrówka przepadła. Pozazdrościć